niedziela, 9 marca 2014

1. I can be your pagan angel.

David Bowie - Rebel Rebel

Zamarzyłam sobie, by od teraz żyć normalnie, z dala od tego zgiełku, bólu i krwi. Wymarzyłam sobie idealny świat, w którym żyję sobie cichutko na uboczu, nie wchodząc nikomu w drogę. Zapragnęłam spokoju i miłości. Nie wiem, co to miłość, nigdy jeszcze nie kochałam. Podobno Bóg nas kochał zanim odszedł. Jeżeli to jest miłość, ta prawdziwa, o której wszyscy mówią, nie chcę jej poznać, chcę żyć złudzeniem, jakim żyją ludzie. Chce się troszczyć i chcę by ktoś troszczył się o mnie, chcę się kłócić, by zaraz potem się pogodzić, chcę trzymać kogoś za rękę, całować na dobranoc… Chcę kochać ziemską, płomienną miłością, nie tą, której nauczyli nas w niebie.
Zapragnęłam spokoju i ciszy. Zostawiłam bóle wojny daleko za sobą, daleko w miejscu, do którego może już nigdy nie będzie mi dane wrócić. Czy żałuję? Chyba nie. Jestem teraz człowiekiem, taką wybrałam drogę, uczę się życia, popełniam błędy.
Błędy. Czy to błąd, że jestem teraz tutaj? Najwyraźniej już nauczyłam się jak być człowiekiem, przynajmniej w pewnym stopniu - nie realizuję swoich postanowień.
 Szłam powoli w stronę płonącego budynku, wrażliwa na każdy szelest. Wyostrzyłam wszystkie zmysły, poczułam się jak gdybym wróciła do dawnego życia. Nie podobało mi się to, że całe moje ciało drżało z podniecenia. Brakowało mi tego, brakowało mi adrenaliny i emocji. Wyszkolono mnie na maszynę do zabijania, jak mogłam być tak naiwna, by wierzyć w to, że zamknę się w domu na cztery spusty i będę robić szalik na drutach.
Minęłam zaparkowany w cieniu samochód. Czarny Chevrolet, pusty. Nie musiałam nawet zaglądać do środka, czułam to. Nie usłyszałam oddechu ani bicia serca. Dotarłam do budynku, który kiedyś najprawdopodobniej był szopą lub stodołą, pchnęłam ciężkie drzwi, a płomienie ognia buchnęły wprost na mnie. Poczułam ciepło płomieni, wiedziałam, że stojący na moim miejscu człowiek, spłonąłby w męczarniach. Bez problemu przeszłam do środka, oby nie było za późno. Szybko ich zobaczyłam. Wyższy, przywiązany do słupa podtrzymującego konstrukcję był ledwie przytomny, zwinnym ruchem odwiązałam go i bez większych trudności, mimo jego rozmiarów przeciągnęłam go w stronę leżącego bezwładnie blondyna, którego chwyciłam za rękę i w ułamku sekundy wszyscy troje znaleźliśmy się tuż obok samochodu. W tym samym momencie dach stodoły z donośnym hukiem zawalił się.
-W co wy się wpakowaliście… - mruknęłam pod nosem, bardziej sama do siebie niż do nich.
Skupiłam się, po czym dotknęłam dłonią czoła blondyna, z którego niemalże uchodziło już życie, poczułam jak ucieka ze mnie energia, jednak mężczyzna już chwilę później chrapliwie wciągnął powietrze i otworzył oczy, przyglądając mi się z zaskoczeniem. Teraz pora na drugiego, skupiłam na nim resztkę swojej energii, upadek osłabił mnie bardziej niż myślałam, jednak nie obchodziło mnie to, bardziej poczułam niż zobaczyłam, że odzyskuje siły. Sama jednak nie dałam rady wytrzymać już ani chwili dłużej. Przed oczami zawitała mi ciemna mgła, a potem bezwładnie osunęłam się na mokrą trawę.
-Musimy skontaktować się z Cassem… - mówił jakiś głos. Spróbowałam się poruszyć, jednak każdy mięsień, każda komórka mojego ciała była tak wyczerpana, że jedyne co mogłam zrobić to leżeć tak bez ruchu i podsłuchiwać.
-Próbowałem już tyle razy. Zniknął.
-Spróbuj jeszcze raz, uratowała nam życie, może on może ją uzdrowić.
-Kimkolwiek jest Cas, nie będzie potrzebny. – wydusiłam i całą energię skupiłam na podniesieniu się do pozycji siedzącej. Rozejrzałam się szybko po pomieszczeniu, odnotowując, że znajduję się w jakimś nie najwyższej klasy pokoiku. Dokładnie naprzeciwko mnie spostrzegłam dwie zastygłe z zaskoczenia twarze. Nie byli podobni, ale ja wiedziałam, że są braćmi. Wiedziałam też, że aktualne są ze sobą skłóceni. To prawdziwe przekleństwo, czasem wolałabym niczego nie czuć, nie słyszeć i nie wiedzieć.
-Kim jesteś? Czym jesteś? – zielone oczy prześwidrowały mnie na wskroś.
-Nie, nie ważne. Lepiej będzie jeśli już pójdę. – po czym wstałam i pospiesznie udałam się do drzwi. Nie tak miało być. Miałam ich tylko uratować i zniknąć, oni natomiast mieli już nigdy więcej mnie nie zobaczyć. Po prostu poczułam, że muszę im pomóc, widziałam co się tam działo, omal nie zginęli tuż pod moim nosem. Każdy na moim miejscu by tam poszedł.
Silne męskie ramię zasłoniło mi przejście w momencie, kiedy już wyciągałam dłoń w stronę klamki.
-Powiedz mi kim jesteś. – powtórzył z naciskiem.
-Nazywam się Venetia Jones i nie ma za co. – odpowiedziałam równie dobitnie wytrzymując jego przeszywający wzrok.
Na chwilę wydał się lekko zakłopotany, jednak szybko przybrał poprzedni wyraz twarzy.
-Dziękujemy za uratowanie życia, jesteśmy twoimi dłużnikami. Ale wiesz pewnie, że coś takiego nie zdarza się codziennie, nie każdy ma takie zdolności.
-I tak mi nie uwierzycie. – dałam za wygraną, spojrzałam na nich, próbując ocenić poziom zaskoczenia, jaki wymaluje się na ich twarzach, kiedy się dowiedzą. Z drugiej strony, zdążę już zregenerować siły na tyle, by zniknąć zanim zadzwonią do szpitala dla obłąkanych.
-Sprawdź nas. – odpowiedzieli równocześnie, jedynie udowadniając moje stwierdzenie, iż są to bracia.
-No więc… - nie wiedziałam, jak zacząć, bo wszystko, co przychodziło mi na myśl kojarzyło mi się jedynie z tym głupim podrywem, z którego wszyscy się tutaj śmieją. Poczułam się nagle strasznie głupio, wyobrażając sobie siebie siedzącą w barze i odpowiadającą na pytanie czy bolało, kiedy spadałam z nieba. Bolało. – No więc jestem aniołem. Spadłam tutaj i żyję jako człowiek. – wydaje mi się, że zabrzmiało to strasznie dziwnie. Po raz pierwszy odkąd się tutaj znalazłam, powiedziałam to na głos. Z wyczekiwaniem patrzyłam na mężczyzn. Wyglądali na lekko zaskoczonych, jednak nie na tak wstrząśniętych, jak sobie wyobrażałam jeszcze przed momentem. Teraz to ja byłam w szoku. Z mojego krótkiego doświadczenia jako człowiek, zdążyłam już odnotować, że tutaj  niewielu wierzy w jakiekolwiek istoty myślące poza nimi samymi.
-A..Aniołem? – blondyn spojrzał na brata z dziwnym wyrazem twarzy, jakby mówił „dlaczego znowu ja?”. Już kompletnie nic z tego nie rozumiałam.
-Zaraz, zaraz… wy mi wierzycie? – odczytałam milczenie i wymowne wyrazy twarzy, jako potwierdzenie.
-Nazywam się Sam Winchester, a to mój brat Dean. – powiedział tonem wskazującym na to, że powinnam wiedzieć kim jest. Zamyśliłam się. Winchester… Ach, oczywiście, jak mogłabym nie pamiętać, tych dwóch głupków od apokalipsy. Miałam wtedy ważniejsze sprawy na głowie niż bramy piekielne. Mój oddział musiał uspokoić rebelie w więzieniach dla zdrajców, uniknąć wojny domowej.
Nagle nie mogłam powstrzymać śmiechu.
-No tak, dwóch samotnych strażników, ratujących świat. Słyszałam o was co nieco. Niestety byłam zbyt zajęta, by się tym bardziej interesować. Mimo wszystko, jestem wdzięczna, że naprawiliście to, co zepsuliście, bo w innym wypadku nie mogłabym w spokoju żyć na ziemi.
-Nie ma za co. – warknął Dean przez zaciśnięte zęby. Czyżbym trafiła w jakiś czuły punkt? Każdy przecież popełnia błędy, niektórzy mniejsze, niektórzy większe, a w
Winchesterowie otwierają bramy piekielne. Zdarza się.
-Macie coś przeciwko, jeżeli teraz zniknę i będę kontynuować swoje sielankowe życie z dala od tego całego zgiełku i zamieszania wokół was? – już prawie znikałam, kiedy jakaś potężna siła zmusiła mnie do pozostania, niemal przygważdżając mnie do podłogi. Przez chwilę szamotałam się nie wiedząc co się dzieje, gdy uświadomiłam sobie, że zaplątałam się w beżowy prochowiec, a spokojne stalowe oczy przyglądają mi się w ten sam sposób, jaki zapamiętałam je wpatrujące się we mnie tysiące lat temu.
-Amithiel.
-Castiel. – zaśmiałam się nerwowo. No tak i oto stoi przede mna sprawca całego tego zamieszania. Nie ma co, ta trójka jest siebie warta. Ciekawe co teraz planują i ilu z nas, mam na myśli aniołów i ludzi, znowu na tym ucierpi.
-Co tutaj robisz?
-Mieszkam, a wolnych chwilach ratuję życie Winchesterów.

(Sammy, Anioły, znowu...)

*

Oto i jest pierwszy rozdział. Po pierwsze jest za krótki, a po drugie średnio mi się podoba, ale zawarłam w nim wszystko, co chciałam. Co do spraw organizacyjnych, akcja będzie toczyła się w miarę szybko, bo planuję tutaj nie więcej niż 8-10 odcinków, jeżeli to wypali i ktokolwiek zainteresuje się czytaniem, pomyślę nad czymś dłuższym.

3 komentarze:

  1. Masz rację, rozdział jest krótki, a ja ostatnimi czasy gustuję w tasiemcach, jednak niespecjalnie odczułam jego długość, ponieważ tak czy inaczej bardzo mi się podobało! :) Naprawdę, jestem pod wrażeniem, że w dość krótkim wątku udało ci się zawrzeć wszystko, co chciałaś - i w dodatku świetnie to opisałaś.
    Polubiłam główną bohaterkę i jej przemyślenia, dzięki temu milej się czyta :) No i nasi ukochani łowcy. Ach, Castiel, uwielbiam go i nie mogę się doczekać, aż wprowadzę go u siebie, chociaż mam obawy. Zaśmiałam się kiedy Venetia zaplątała się w prochowiec Casa, bo wydaje mi się to zabawne. Ja na przykład będąc na jej miejscu, prawdopodobnie spaliłabym się ze wstydu :D
    Cóż, ja z pewnością jestem zainteresowana tym opowiadaniem i mam nadzieję, że będzie dłuższe niż dziesięć rozdziałów ^_^
    Życzę ci weny i czasu na pisanie, pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Z opóźnieniem, ale już jestem. Ja nie wiem, co Ty chcesz? Dobrze napisałaś ten rozdział i jest ciekawy, choć krótki. No nie słyszała o Cassie, ale chyba mogła się domyśleć o kiom była mowa, gdy poznała tożsamość chłopaków ;) Alee teraz ja coś czuje, że tym razem tu nie będzie romansu Dean i główna bohaterka, a Castiel i główna bohaterka ;) To będzie ciekawe i ja czekam na rozwinięcie akcji :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapraszamy do nas po długiej przerwie! Nowy rozdział opowiadania " Projekt Ragnarok" już jest na superwhovengerlock.blogspot.com :)

    OdpowiedzUsuń